Zwrotnik raka
Nie mam gotówki, majątku, nadziei. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
W porządku, wezmę te zapisane kartki i przeniosę się. Akcja będzie się toczyć gdzie indziej. Zawsze gdzieś toczy się jakaś akcja.
Jeśli jest coś gorszego od egzystencji cioty, to egzystencja sknery. Nieśmiały, trzęsący się kutas–żyje w wiecznym strachu przed bankructwem, boi się, że może ono nastąpić osiemnastego marca albo dokładnie dwudziestego piątego maja. Pija kawę bez mleka i bez cukru. Jada chleb bez masła. Mięso bez sosu albo w ogóle obywa się bez mięsa. Obywa się bez tego i owego! Mały niechlujny kutwa!
Ale człowiek, który chowa dwa tysiące franków w brudnej skarpecie i nie chce założyć czystej koszuli ani posmarować chleba odrobiną masła, to już nie tylko ciota i nie tylko sknera, to ponury imbecyl!
Kiedy dojeżdżamy do Place Péreire, wyskakuję. Nie ma jakiegoś szczególnego powodu, bym akurat tu wysiadał. Nie ma żadnego szczególnego powodu do czegokolwiek. Jestem wolny–to najważniejsze...
Kiedy się żegnamy, udaje mi się wyciągnąć od niego półtora franka. Usiłuję wycisnąć jeszcze pięćdziesiąt centymów, ale nic z tego. Tak czy owak, wystarczy mi na kawę i croissants. Koło Gare Saint-Lazare znam bar, gdzie ceny są niższe niż gdzie indziej.
Zbliża się pora obiadu i ludzie rozchodzą się do swoich numerów w atmosferze zmęczenia i przygnębienia biorącej się z uczciwego zarabiania na życie.
Stawrogin to Dostojewski, a Dostojewski był sumą tych wszystkich przeciwieństw, które albo paraliżują człowieka całkowicie, albo wiodą go ku wielkości. Nie było dla niego świata zbyt niskiego, by doń wejść, ani szczytu zbyt wysokiego, by się bał nań wspiąć. Przebył całą drogę–od otchłani do gwiazd.
Z wyjątkiem siedzącego obok mnie Renauda, pozostali ulecieli z mej pamięci; należeli do kategorii bezbarwnych osobników, z których składa się świat inżynierów, architektów, dentystów, aptekarzy, nauczycieli itp. Nie było nic, co odróżniałoby ich od motłochu, którym będą później pomiatać. Każdy z nich był zerem w całym tego słowa znaczeniu; i właśnie takie zera składają się na jądro tej szanownej, żałosnej socjety. Jadali ze spuszczonymi głowami i zawsze pierwsi głośno dopominali się o dokładkę. Sypiali mocno i nigdy nie narzekali; nie byli ani radośni, ani nieszczęśliwi. Należeli do tych obojętnych, których Dante wysłał do przedsionka piekła. Sama śmietanka.
– Kiedyś miałem bzika na ich punkcie–stwierdził–ale to tylko literatura. Teraz ich znam... wiem, jacy są naprawdę. Są okrutni i sprzedajni. Z początku to się wydaje wspaniałe, masz poczucie, że jesteś wolny. Po jakimś czasie przejada ci się. Pod powierzchnią wszystko jest tu martwe; brak uczuć, brak współczucia, brak przyjaźni. Są do cna samolubni. To najwięksi egoiści na świecie. Myślą wyłącznie o pieniądzach. Nic, tylko pieniądze i jeszcze raz pieniądze! Co gorsza, są tacy cholernie przyzwoici, tacy mieszczańscy. To właśnie doprowadza mnie do szału. Kiedy widzę, jak ona ceruje mi koszule, mógłbym ją zabić. W kółko ceruje i ceruje. Oszczędza i oszczędza. Faut faire des économies! Powtarza to przez cały dzień. Słyszy się to wszędzie. Sois raisonnable, mon chéri! Sois raisonnable! Nie chcę być rozsądny i logiczny. Nie znoszę tego! Chcę się wyrwać na wolność, chcę cieszyć się życiem. Chcę coś robić, a nie przesiadywać w kawiarni i przez cały dzień mleć ozorem. Jezu, nie jesteśmy bez wad, ale mamy przynajmniej entuzjazm. Lepiej popełniać błędy, niż nic nie robić. Wolałbym być żebrakiem w Ameryce, niż tu żyć jak pan.